Wyobraźmy sobie Polskę bez domów kultury, świetlic i ośrodków, które na mapie gęstnieją jak punkty kontrolne w grze komputerowej. Według GUS w 2024 roku działało ich dokładnie 3 911. Niektóre pachną świeżością po remoncie z funduszy unijnych, inne kurzem i herbatą w szklankach z koszyczkiem, ale wszystkie mają wspólny mianownik: tworzą przestrzeń, gdzie kultura nie jest luksusem, lecz codziennością.
Co ciekawe, aż 60% tych placówek znajduje się na wsi. To tam odbywa się lwia część z 276 tysięcy imprez, które w ciągu roku przyciągnęły ponad 35 milionów uczestników. Liczba imponująca, zwłaszcza że mówimy o kraju, gdzie wciąż słyszymy, że „na kulturę nie ma pieniędzy”. Bo faktycznie – państwowe nakłady na kulturę to niecałe 0,52% PKB. To mniej niż wydajemy na niektóre akcje promocyjne i, powiedzmy sobie szczerze, mniej niż koszt jednego większego politycznego kaprysu.
Paradoks jest więc podwójny. Z jednej strony kultura w Polsce opiera się na strukturach, które mogłyby uchodzić za relikt PRL-u: świetlica, dom kultury, klub osiedlowy. Z drugiej strony to właśnie te instytucje są fundamentem życia społecznego – bez nich w wielu gminach nie byłoby żadnej przestrzeni wspólnej. To tam odbywają się spotkania z pisarzami, próby chóru, warsztaty plastyczne dla dzieci i potańcówki dla seniorów. Świetlica na wsi bywa bardziej demokratyczna niż niejeden parlament – wszyscy mają prawo wejść, a program współtworzą mieszkańcy.
A gdzie w tym wszystkim „przemysły kreatywne”? Tu statystyka jest chłodniejsza: w 2023 roku zatrudniały 236,7 tys. osób w ponad 124 tys. przedsiębiorstw. Brzmi biznesowo i nowocześnie, ale ten świat – agencji, start-upów, firm projektowych – często żyje równolegle wobec skromnej, ale realnej kultury lokalnej.
Felietonista powinien postawić tezę, więc proszę bardzo: Polska kultura trzyma się świetlicą. Nie muzeum narodowym ani filharmonią z czerwonym dywanem, tylko właśnie miejscem, gdzie sołtys zapowiada kabaret, a dzieciaki ćwiczą układ taneczny na Dzień Mamy. Czy to źle? Nie. To po prostu nasz kulturowy krajobraz – patchworkowy, skromny i często niedofinansowany, ale prawdziwy. Bo wielka kultura zaczyna się tam, gdzie ktoś pierwszy raz weźmie mikrofon do ręki albo złapie za pędzel – i bardzo często dzieje się to właśnie w wiejskiej świetlicy.





