środa, 12 listopada, 2025
spot_img
spot_img

Najpopularniejsze

Zobacz również...

Limit zarobków dla lekarzy. Ministerstwo Zdrowia chce narzucić własne warunki

Propozycja Ministerstwa Zdrowia, by wprowadzić górny limit zarobków lekarzy na kontraktach – w wysokości około 40 tysięcy złotych miesięcznie za etat – może stać się jednym z najbardziej kontrowersyjnych tematów w ochronie zdrowia od lat. Choć to dopiero początek rozmów ze stroną społeczną, kierunek zmian wskazuje na próbę ograniczenia finansowych nierówności w systemie publicznym.

 

Pomysł ministerstwa zakłada, że wynagrodzenie osób świadczących usługi w ramach umów cywilnoprawnych – czyli lekarzy, pielęgniarek, ratowników i innych medyków pracujących „na kontrakcie” – będzie powiązane z płacą minimalną. Stawka godzinowa miałaby stanowić określony jej ułamek, co w przeliczeniu na etat oznaczałoby maksymalny pułap w granicach 38–48 tys. zł brutto miesięcznie.

To rozwiązanie ma przeciąć spiralę wynagrodzeń, w której kontraktowcy – zwłaszcza w deficytowych specjalizacjach – potrafią zarabiać wielokrotnie więcej niż ich etatowi koledzy, często w tej samej placówce i z tego samego źródła finansowania.

Równość czy ograniczenie wolności zawodowej?

Z perspektywy państwa pomysł ma sens. System publiczny, oparty na budżetach szpitali finansowanych z NFZ, nie może bez końca utrzymywać gwałtownie rosnących stawek, które destabilizują finanse placówek. Lekarze kontraktowi, szczególnie anestezjolodzy czy radiolodzy, w niektórych regionach zarabiają dziś nawet ponad 100 tys. zł miesięcznie, co tworzy ogromne napięcia płacowe i utrudnia utrzymanie kadr w mniejszych szpitalach.

Z drugiej jednak strony, limit wynagrodzeń to realna ingerencja w wolny rynek pracy. Lekarze, którzy inwestowali w swoje kwalifikacje, szkolenia i wieloletnią edukację, mogą odebrać tę propozycję jako próbę zrównania w dół. W efekcie część z nich może poszukać lepiej płatnych kontraktów za granicą lub w sektorze prywatnym.

Od lat polski system ochrony zdrowia żyje w dualizmie: etat kontra kontrakt. Etat daje stabilność, ale niskie pensje i ograniczenia czasowe. Kontrakt – wolność i elastyczność, ale też presję na wydajność i brak realnego nadzoru nad kosztami. To właśnie kontrakty doprowadziły do rozwarstwienia dochodów w szpitalach, gdzie różnice między personelem potrafią sięgać kilkuset procent.

Wprowadzenie limitu ma być próbą zrównoważenia systemu, ale bez reformy całego modelu wynagradzania może się okazać jedynie półśrodkiem.

Polityczna i ekonomiczna kalkulacja

Minister zdrowia Jolanta Sobierańska-Grenda zapowiada, że nowe regulacje mają zapewnić sprawiedliwszy podział środków publicznych. Resort planuje też rozmowy o zmianach w ustawie o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia – m.in. o przesunięciu waloryzacji płac czy zamrożeniu podwyżek na dwa lata.

Rząd szuka oszczędności w systemie, który pochłania coraz większą część budżetu, a jednocześnie mierzy się z odpływem personelu i rosnącymi oczekiwaniami pacjentów. Limit dla kontraktowców może być więc politycznym testem odwagi – czy państwo jest w stanie powiedzieć „dość” niekontrolowanemu wzrostowi kosztów, nie doprowadzając jednocześnie do exodusu lekarzy z publicznej ochrony zdrowia.

Propozycja limitu zarobków to nie tylko kwestia pieniędzy, ale i filozofii funkcjonowania systemu zdrowia. Państwo chce przywrócić kontrolę nad wydatkami, lekarze – zachować niezależność zawodową i finansową.

Prawdziwe pytanie brzmi więc: czy możliwy jest kompromis, w którym system będzie stabilny, a specjaliści nie poczują się karani za swoje kompetencje? Na odpowiedź trzeba poczekać do listopadowego posiedzenia Zespołu Trójstronnego. Jedno jest jednak pewne – jeśli limit wejdzie w życie, polska medycyna już nigdy nie będzie wyglądać tak samo.

Popularne Artykuły